<!DOCTYPE html>
<html>
<head>
<title>Lusia Żagałkowicz: Pokutuje przekonanie, że jak ktoś trafił na ulicę, to znaczy, że sobie na to zasłużył. Walczymy z tym. Bezdomność to nie wybór</title>
<link rel="stylesheet" type="text/css" href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Open+Sans" />
<meta charset="utf-8" />
</head>
<body>
<div style="max-width: 680px; margin-left: auto; margin-right: auto; font-family: 'Open Sans'; margin-top: 32px; margin-bottom: 32px;">
<p font-weight: bold; style="font-size:38px; text-align: center;">Lusia Żagałkowicz: Pokutuje przekonanie, że jak ktoś trafił na ulicę, to znaczy, że sobie na to zasłużył. Walczymy z tym. Bezdomność to nie wybór</p>
<p><i>Seks, psychologia, życie: </p>
<p>zapisz się na newslettery "Wysokich Obcasów"</p>
<p></i></p>
<p>Paulina Reiter: Wiesz, kto ci przekłuł opony?</p>
<p><b>Lusia Żagałkowicz:</b> Nie wiem. Nikogo za rękę nie złapałam. Przez jakiś czas codziennie miałam przekłute opony. Ktoś na naszym podwórku nie lubi działalności Serca Miasta, bo jest „brzydka”. Jedna pani, która chciałaby, żeby tu było ładnie i designersko, ostatnio na mnie krzyczała, że gówno tu jest, a nie żadne Serce Miasta.</p>
<p>W Sercu Miasta nikt nie jest wykluczony, czyli jak możemy pomóc osobom w kryzysie bezdomności</p>
<p>W Sercu Miasta, miejscu na warszawskiej Pradze przy ulicy 11 Listopada 22, które opiekuje się osobami w kryzysie bezdomności, urządziliście w tym roku wigilię. Jak było?</p>
<p>Cały dzień serwowaliśmy jedzenie, można było przyjść, zjeść, napić się, pogadać. Rozdawaliśmy paczki. Przewinęło się ze 150 osób. Najzabawniej zrobiło się wieczorem, bo wielu ludzi pouciekało z wigilii ze swoimi rodzinami i przyjechali do nas, pytali, co można zrobić, jak pomóc. Wielu z tych wolontariuszy mówiło mi, że to była najpiękniejsza wigilia, jaką przeżyli, wzruszali się, płakali. No, może była. Ja tak łatwo się nie wzruszam, już stwardniałam.</p>
<p>Moim marzeniem było, abyśmy spotkali się na siedzącej kolacji. W tym roku udało się zrobić tak, żeby paczki nie były anonimowe, oprócz rękawiczek, czapek, skarpetek mogliśmy dać coś, o co ktoś poprosił wcześniej. Ktoś chciał dostać czajnik do herbaty i herbatę. Ktoś klawiaturę do komputera, ktoś kupon do TK Maxx, a ktoś sztalugę, bo chce wrócić do malowania.</p>
<p>Dodatkowo część naszych podopiecznych świętowała w swoich nowych mieszkaniach. Bo od zeszłego roku jestem w programie, który ma walczyć z bezdomnością metodą „housing first”.</p>
<p>Bezdomni dostaną mieszkania. "Są prawem każdego człowieka"</p>
<p>Najpierw mieszkanie?</p>
<p>Tak. Najpierw zapewniasz człowiekowi dach nad głową, a dopiero potem dostaje terapię, pomoc w wyjściu z nałogu, stawia się mu diagnozę, leczy go. Wcześniej zajmowałam się pomocą doraźną – karmieniem i ubieraniem. Jest bardzo ważna, ale to nadal utrzymywanie ludzi w stanie bezdomności. Mają rękawiczki, ale nadal żyją na ulicy. Teraz dzięki pracy w FFW – Fundacji Fundusz Współpracy – i realizacji nowatorskiego programu mam możliwość zdjęcia kogoś z ulicy. Program finansowany jest przez Unię Europejską. </p>
<p>Działa bardzo dobrze w Finlandii</p>
<p> i to są nasi partnerzy zagraniczni. Fundacja działa w Polsce od 35 lat, zajmuje się różnymi sprawami społecznymi. Napisali program, dostali grant. Fundusz Współpracy podpisał umowę z Warszawą i przez kolejne dwa lata miasto musi dostarczyć nam ponad 20 mieszkań. Jeśli się uda i będą efekty – a już są, po roku – to jest nadzieja, że ten program wejdzie na stałe do struktur samorządowych. Powolutku, małymi krokami, będzie coraz więcej osób, które dostaną mieszkania. Od razu uprzedzę, że to kilkunastometrowe mieszkania w obrzydliwym stanie, bo ludzie od razu mówią, że samotne matki też czekają na mieszkania. Na te nikt nie czeka.</p>
<p>I co dalej?</p>
<p>Remontujemy je. Korzystamy z pomocy wolontariuszy i tego, co dostaniemy od ludzi. Ważne w tej metodzie jest to, że podążasz za potrzebami uczestnika programu. Pytasz, czego by chciał – jaki kolor ścian, meble, kwiatki?</p>
<p>Osobom w kryzysie bardzo często narzuca się pomoc, skazani są na to, co im ktoś przyniesie. Jest zupa pomidorowa, to człowiek musi ją zjeść, nawet jak jej nie cierpi. Staramy się zwracać wolność wyboru, bo ona daje poczucie wartości.</p>
<p>Człowiek musi mieć prawo powiedzieć: „Dziękuję bardzo, ale wolę ogórkową”. I nikt nie ma prawa mu powiedzieć, że ma fanaberie.</p>
<p>Gdy osoba już zaczyna mieszkać, to do akcji wchodzą specjaliści – psychologowie, traumatolodzy. Odwiedzają taką osobę dwa, trzy razy w tygodniu i zaczynają ustawiać.</p>
<p>Ustawiać?</p>
<p>Bo my jesteśmy skupieni na osobach, które mają zaburzenia psychiczne. Więc gdy mówię „ustawiać”, to chodzi o to, by zdiagnozować zaburzenie, ustawić leki i gdy zaczną działać, pomóc tej osobie wrócić do życia, powoli ją usamodzielnić.</p>
<p>Dlaczego ci ludzie są na ulicy?</p>
<p>To na przykład dzieci wyrzucone z domu – dzieciaki z FAS, z domów patologicznych, bite przez konkubentów swoich matek, dzieci z melin. Zdjęliśmy ostatnio z ulicy chłopaka, wydaje mi się, że to dziecko z FAS, ale nie będę wyrokować, zajmą się tym specjaliści. Gdy miał 17 lat, został wyrzucony z domu. Od tej pory spał na wycieraczce u swojej mamy albo na placu zabaw, chował się w drewnianym domku. Tam znaleźli go nasi terapeuci. Dzisiaj ma już mieszkanie, chcieliśmy go szybko zabezpieczyć. Często jest tak, że te osoby, które mieszkają przy jakimś śmietniku, wcześniej mieszkały na tym osiedlu.</p>
<p>Dużo jest osób z niezdiagnozowanymi chorobami psychicznymi. Rodzina sobie z kimś takim nie radziła i gdy skończył 18 lat, po prostu został wywalony na ulicę. Mam podopiecznych, u których nie zauważyłam żadnych innych objawów poza tym, że ciężko mówią, bardzo się jąkają. Nigdy nie byli na terapii. Ja to znam, bo mój pierwszy mąż się jąkał, poszedł na dwuletnią terapię i teraz jąka się, tylko jak go wkurzę. To straszne, że ktoś może żyć na ulicy dlatego, że ma problemy z komunikacją.</p>
<p>Niektórzy na ulicę trafiają przez dumę.</p>
<p>Nie wszyscy jesteśmy zdrowi, mamy pieniądze czy wspaniałą rodzinę. Dlatego niektórzy stracą dom</p>
<p>Dumę?</p>
<p>Po rozwodzie mężczyzna odwraca się na pięcie i sobie idzie, jego rodzina nawet nie wie, że on jest na ulicy. Nikomu nie powie, nikogo nie poprosi o pomoc. Żyje na ulicy osiem lat.</p>
<p>Rodzina starszej kobiety wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Ona ma raka, straciła pracę, została eksmitowana. Gdy rodzina do niej dzwoni, to ona im przez komórkę mówi, że u niej wszystko w porządku. Nie przyznaje się.</p>
<p>Ktoś nie poradził sobie w życiu, stracił pracę, miał kredyt, zaczął brać chwilówki, przyszedł moment, że wszystko stracił, rodzina zaczęła się odsuwać, nie zgłosił się po pomoc ani do prawnika, ani do psychologa. Nie został nauczony, że można wpaść w depresję i że można prosić o pomoc.</p>
<p>Niektórzy zostali oszukani przez kogoś z rodziny, ktoś umarł, ktoś podzielił majątek i komuś nic nie zostawił. Taki człowiek się załamuje, że spotkało go coś takiego ze strony bliskich.</p>
<p>Na ulicy jest też dużo osób LGBT, rodzina ich nie zaakceptowała.</p>
<p>Oczywiście są straszne historie, rodziny wyrzucają kogoś, bo zachował się potwornie – przemocowo, kogoś zabił. Albo trafił do więzienia, wyszedł z niego i nie ma dokąd iść. Wraca do więzienia albo zostaje na ulicy.</p>
<p>Jest fala ludzi z Majdanu, są mi szczególnie bliscy. Np. lekarze homoseksualni, którzy uciekli z Ukrainy, ale nie mogą tu wykonywać zawodu. Polska, mimo że brakuje nam lekarzy, nie zatrudnia ich. Pęka mi serce, gdy słyszę, że chirurg myje podłogi w klinice, ale on mi mówi, że tu przynajmniej może być sobą i jest szczęśliwy.</p>
<p>Doktor Aneta od bezdomnych</p>
<p>Nałogi?</p>
<p>Oczywiście. Mam tu ludzi, którym nie udało się wyjść z narkotyków. Trafili na heroinę, nie przeszli detoksu i ta heroina wzywa ich co jakiś czas, kończy się to ulicą. Stosowana w Polsce szkoła terapii uzależnień jest bezwzględna, zakłada całkowitą abstynencję albo wypadasz z programu. Moim zdaniem to wyrządza krzywdę ludziom na ulicy, do nich powinna być dostosowana terapia z redukcją szkód. Facetowi, który pije od pięciu lat, nie mogę powiedzieć, że ma przyjść jutro trzeźwy albo nie dostanie pomocy. Mogę go poprosić, żeby nie był tak pijany jak dziś. Po jakimś czasie pytam: „Przyjdziesz bez picia?”. A on mówi: „Lusia, przyjdę, ale muszę walnąć małą lufkę, żeby się nie trząść”. A ostatnio przyszedł i mówi: „Dzisiaj nic nie piłem i patrz, nie trzęsie mi się ręka”.</p>
<p>Najprościej powiedzieć, że na ulicę trafiają osoby bez siatki wsparcia. Były w jakimś kryzysie i nie miały nikogo, kto mógłby im pomóc. I po prostu im się nie udało.</p>
<p>Wiesz, ja też miałam parę kryzysów w życiu i, szczerze mówiąc, gdyby nie rodzina, przyjaciele, to nie wiem, jak by to się skończyło. Parę razy w życiu wparowałam matce na głowę z całym dobytkiem. Ale przynajmniej miałam taką możliwość. A teraz wyobraźmy sobie, że tracę w koronawirusie pracę, nie mogę znaleźć innej, wynajmuję mieszkanie, za które po dwóch miesiącach nie mam już z czego zapłacić. Dwa miesiące. I co? To jest moja granica bycia osobą w kryzysie bezdomności.</p>
<p>Dlaczego nie dostajecie od miasta wyremontowanych mieszkań?</p>
<p>Myślę, że Warszawa nie jest jeszcze gotowa na tę formę projektu.</p>
<p>U nas pokutuje przekonanie, że jak ktoś trafił na ulicę, to znaczy, że sobie na to zasłużył. Walczymy z tym. Bezdomność to nie wybór.</p>
<p>Nikt nie wybiera sobie spania na ławce i nikt nie wybiera sobie głodu. Nikt mi nie wmówi, że to jest czyjś wybór, że chodzi głodny. Zgłaszają się do nas też ludzie, którzy dostają mieszkanie komunalne i proszą o pomoc w umeblowaniu go. Bo jeśli ktoś ma zasiłek tysiąc złotych, to jak ma sobie kupić pralkę, lodówkę, łóżko, szafę?</p>
<p>Dla osób w kryzysie bezdomności w Warszawie, których jest około czterech tysięcy, dostępna pomoc to ogrzewalnie i noclegownie. Trzaskowski obiecywał, że w każdej dzielnicy będzie łaźnia – są trzy, otwarte przez dwie, trzy godziny dziennie. Nie zdążą się umyć, dlatego chodzą brudni. Dostać się do ośrodka dla osób w kryzysie w czasie koronawirusa to prawie niemożliwe.</p>
<p>Elżbieta Żukowska-Bubienko: Wszystkie osoby bezdomne mają obniżoną odporność, są w grupie ryzyka. Muszę je chronić</p>
<p>Jak doszło do tego, że powstało Serce Miasta?</p>
<p>Fundusz Współpracy zatrudnił mnie do swojego projektu, bo miałam już doświadczenie, ludzie mnie znali. Wiedzieli, że ubieram, karmię i każdą wolną chwilę poświęcam osobom w kryzysie. Wiedzieli, że można mi zaufać, że jestem uczciwa, że można mi dać pieniądze i nie znikną. Zgodzili się, że program programem, ale musi być też takie miejsce, które będzie karmiło, ubierało i uczyło społeczeństwo, czym jest kryzys bezdomności. Serce Miasta jest takim miejscem. Młodym, powstało w marcu zeszłego roku, ale już jest znane, dużo ludzi z całej Warszawy przyjeżdża tu pomagać. Myślę, że Serce pokazuje, że to łatwe. Ładujesz samochód, przywozisz swoje stare rzeczy czy jedzenie i zaraz widzisz te rzeczy na zdjęciach, i możesz poczuć się dobrze.</p>
<p>Bardzo mi zależało, żeby w Sercu była jadłodzielnia. Wiedziałam, że coś takiego muszę założyć. Fundacja zgodziła się. Bo Serce to nie jest mój etat, to nieślubne dziecko tego programu. Ja już wcześniej miałam magazyny z odzieżą, ludzi karmiłam, ale teraz jest miejsce, nazwa, którą wymyśliła koleżanka, i logo, które zaprojektował przyjaciel. Bo to jest praca kolektywna. I dalej ci sami ludzie, którzy wcześniej przywozili mi ubrania do mojej piwnicy na Saskiej Kępie, gdzie mieszkałam, w Sercu działają. Są też nowi – wczoraj pojechałam na chwilkę, wchodzę, a tam jest sześcioro wolontariuszy, już nie muszę niczego pilnować, wszystko wiedzą, sami ogarniają, i to z uśmiechem na ustach, bo zrobiło się tak, że jak ktoś ma wolny dzień, to chce sobie przyjechać do Serca Miasta robić dobre rzeczy.</p>
<p>A wcześniej jak to wyglądało?</p>
<p>Desperacko trzymam się myśli, że naprawdę każdego stać na minimum przyzwoitości. Błagam, nie wyprowadzajcie mnie z błędu</p>
<p>Oj, to była straszna tułaczka. Sama się zastanawiam, jak ja sobie dawałam radę. Zbierałam puszki z jedzeniem i jeździłam po parkach albo miasteczkach namiotowych, kojarzysz te miejsca? Trzy, cztery namioty gdzieś nad Wisłą. Nie byłam wtedy doświadczona, nie znałam problemu. Mój ówczesny mąż się bardzo o mnie bał. I słusznie, bo jedna dziewczyna wchodzi do takiego miasteczka, gdzie jest 20 facetów? To było zbyt ryzykowne i tak się w ogóle bawić nie powinno. Mąż zapoznał mnie z Gy Dziung Norbu. To są buddyści, którzy dziesięć lat temu zaczęli wydawać obiady na Dworcu Wileńskim. Zaczynali od ośmiu porcji, teraz wydają ponad sto, mają własną kuchnię.</p>
<p>A jeszcze wcześniej? Jak to się zaczęło? Dlaczego?</p>
<p>Robiłam koncerty charytatywne dla osób starszych, dla chorych dzieci. Dlaczego? Nie wiem. Taka psycha.</p>
<p>Nie wyobrażam sobie, że można być skupionym wyłącznie na sobie i swoim życiu i nic dla innych nie robić. Mam taką predyspozycję, że jestem bardzo głośna, mocna. Przyciągam ludzi.</p>
<p>To mój dar, mój talent. Nie jestem szarą myszką. Jak mówię „robimy koncert”, to robię i namawiam najfajniejsze zespoły. Pomogło też to, że nie dzwoniłam do nich jako anonimowa Lusia, byłam żoną Gorga z Vavamuffin.</p>
<p>Sama też śpiewałaś. Poświęciłaś inne talenty, żeby realizować talent do pomagania?</p>
<p>Śpiewałam jako Mama Lu. Poświęciłam swoją twórczość, ale nie płakałam za bardzo. Teraz jest czas dla osób w kryzysie bezdomności. Ale może za pięć lat Serce się tak rozhula, że będę mogła zająć się czymś innym i odsapnąć? Chociaż przyjaciele mnie przekonują, że to nie jest kwestia czasu, tylko charakteru, i że nigdy nie odpuszczę.</p>
<p>Wypycham ludzi w świat</p>
<p>No dobrze, a jeszcze wcześniej?</p>
<p>Jak żyłam? Przez długi czas sprzedawałam mieszkania i wynajmowałam lokale komercyjne w Warszawie. Byłam bardzo dobrą agentką nieruchomości. Wielu ludzi do dziś mi dziękuje, że są w swoim mieszkaniu, że o to im chodziło. Bardzo dokładnie poznałam tę potrzebę posiadania dachu nad głową.</p>
<p>Później zostałam szefową cateringu dietetycznego. Była taka moda na diety sokowe, ale mnie to wykańczało, bo to opcja pracowania dla celebrytów, którzy chcą schudnąć na sobotę. Męczyłam się. A później urodził mi się syn, który okazał się autykiem, i musiałam wybrać, czy praca i kasa, czy to, że on zacznie mówić. Zrobiłam sobie przerwę na jakieś pięć lat i doprowadziłam syna do bycia wysoko funkcjonującą jednostką, która radzi sobie w publicznej szkole. Wtedy już angażowałam się w karmienie z Gy Dziung Norbu. I dorabiałam sobie, szyjąc stroje i robiąc biżuterię z żywicy epoksydowej. Kieszonkowe dla matki.</p>
<p>Masz dwóch synów?</p>
<p>Tak. Starszy syn, 16-latek, jakiś czas temu określił się, że nie jest heteronormatywny, też mi dawał nieźle popalić i też system nie był na niego gotowy. Ale już wszystko jakoś jest poukładane, chłopaki sobie radzą, ja mam czas na Fundusz Współpracy i Serce Miasta.</p>
<p>Skąd ten twój talent? Z domu?</p>
<p>Tak. Podobno od dziecka chciałam zawsze grać główną rolę w przestawieniach, zaczepiałam wszystkich, byłam hop do przodu. Czasami staram się być trochę bardziej cicha, ale mi nie wychodzi. Teraz pierwszy raz w życiu się uspokoiłam wewnętrznie. Zawsze mi brakowało harmonii. Ale Serce jest tak mocne i wielkie, że puszczam tam swoją energię i już zaczynam łapać grunt, już nie mam w sobie takiego szaleństwa, że co by tu jeszcze. Czuję wewnętrzny spokój.</p>
<p>O tacie nie rozmawiam, ale o mamie możemy. Moja mama zawsze mówiła mnie i siostrom, bo mam trzy starsze siostry, żebyśmy nie marudziły, że mamy mało. „Spójrz, jak inni mają – mówiła. – Zobaczcie, że są naprawdę ciężkie sytuacje w życiu, macie wszystko, doceńcie to, co macie”. Ona sama pochodzi z dużej rodziny, jej mama uciekła z Nowej Wilejki do Polski z moją czteroletnią wówczas mamusią. Starsze pokolenie było u nas traktowane jak bogowie, z wielkim szacunkiem. Wiadomo było, że brali udział w wojnie, co przeszły kobiety. Z babcią rozmawiałyśmy o gwałtach, o wojsku rosyjskim, niemieckim, o aborcjach, o tym, że kobieta ma cięższe życie – te tematy nigdy u nas nie były tabu.</p>
<p>Żagałkowicz to panieńskie nazwisko?</p>
<p>To nazwisko babci, które sobie wzięłam.</p>
<p>Nie chciałam nosić nazwiska ani ojca, ani żadnego męża. Babcia mi zawsze wpajała: „Jesteś silną kobietą, która nie należy do żadnego mężczyzny”.</p>
<p>Babcia miała na imię Ludwika, Lusia. Ja jestem Magdalena Ludwika, drugie dostałam po niej.</p>
<p>Pamiętam, jak zawiozłam Gorga do babci do Giżycka. Wielki stół, wielka rodzina przy nim, babcia miała z 80 lat wtedy. Wbiegł mój młodszy syn do domu i babcia pyta: „Czyje to?”. Gorg wstał i mówi: „Moje”. A babcia na to: „Siadaj! Skąd wiesz, że twoje? Rodziłeś? Ja się pytam, której mojej dziewczyny. Która urodziła?”. Gorg powiedział, że zrozumiał, skąd ja taka jestem.</p>
<p>Jakieś inne lekcje dała ci babcia Lusia?</p>
<p>Dbanie o siebie do końca jako kobieta.</p>
<p>Czy jesteś z facetem, czy nie, jeśli nie będziesz o siebie dbała, to po tobie. Ty masz czuć się atrakcyjna dla siebie samej.</p>
<p>Różne mamy kryzysy jako kobiety w życiu i wydaje mi się, że jeśli wyglądamy dobrze, to pokazujemy, że nie dajemy sobie wejść na głowę.</p>
<p>Fryzjer dla bezdomnych: cięcie, które przywraca człowiekowi godność</p>
<p>W Sercu też dbacie o urodę. Strzyże u was Hania, która na co dzień pracuje w eleganckim salonie na Mokotowskiej.</p>
<p>Hania jest świetną fryzjerką, moja koleżanka, wiedziałam, że mi nie odmówi. Nawet jeśli człowiek nie pije, a mieszka na ulicy, to wiadomo, że jest zaniedbany, niedomyty, zapuszczony. A wtedy społeczeństwo go automatycznie odpycha. Gdy człowiek jest zadbany, to go nie wyrzucą z autobusu, tramwaju, ze sklepu, gdzie wszedł się ogrzać, łatwiej mu znaleźć pracę. I po prostu czuje się lepiej jako człowiek, to oczywiste.</p>
<p>Ludzie w kryzysie bezdomności nie znają wielu małych przyjemności, które my znamy. Pewnie masz jakąś ulubioną herbatę, która cię relaksuje. Oni tego relaksu są kompletnie pozbawieni. Myślę, że w ogóle nie mają relaksu i dlatego też pewnie piją, bo ich życie jest pełne stresu – nie mają bezpieczeństwa, nie mają nawet możliwości spokojnej fekalizacji. Wiem, że to jest brzydki temat, ale prawdziwy i dotyczy nas wszystkich. Gdyby ktoś mi zrobił taki challenge, że miałabym przez miesiąc wypróżniać się na zewnątrz, tobym chyba zwariowała. Są ludzie przecież, którzy nawet w podróży nie są w stanie się załatwić, w hotelu, tylko mogą u siebie w domu.</p>
<p>A kobiety dodatkowo mają jeszcze okres i problem z dostępem do podpasek</p>
<p>. U nas jest osobna szafka z podpaskami zawsze dostępnymi, 24 godziny na dobę.</p>
<p>Czy kobiet w kryzysie jest mniej niż mężczyzn? Na ulicy mniej je widać.</p>
<p>Kiedy Ania prosiła o zabezpieczenie przy stosunku, partner łamał jej nos lub rękę. Kochała go</p>
<p>Jest mniej, bo kobiety szybciej umierają. Jeśli bezdomność jest piekłem, to dla kobiet jest to piekło potrójne. Ulica jest dla nich dużo bardziej niebezpieczna, bo narażone są na codzienną przemoc fizyczną i seksualną. Oprócz głodu, chłodu i samotności dochodzi gwałt, możliwość zajścia w ciążę, poronienia. Kobiet na ulicy nie widać też dlatego, że upodabniają się do mężczyzn. Krótko przycinają włosy, i to nie dla higieny – wygląd męski może sprawić, że nikt jej nie zgwałci, bo nie zauważy, że jest kobietą. Do Serca przychodzą młode kobiety po gwałtach i dla mnie to jest przerażająco smutne, bo patrzę na taką dziewczynę i wiem, że tutaj już cud się nie zdarzy, nie ma takiego terapeuty, który jej pomoże. Do końca życia będzie żyła z ogromną traumą. Przecież nawet mając siatkę wsparcia, mając dom, po traumie gwałtu kobiety nie mogą dojść do siebie, a co dopiero po 50 gwałtach na ulicy. Nikt nie ma tak silnej psychiki, by sobie z tym poradzić.</p>
<p>Opowiedz o wolontariuszach z Serca.</p>
<p>To są cudowni ludzie, których mi brakowało w życiorysie. To moi przyjaciele. Z wieloma z nich nasze drogi by się nigdy nie zeszły, bo pracują w korporacjach albo są ode mnie o połowę młodsi. Oni często mi mówią, że dzięki Sercu odzyskali sens życia. Mam też ludzi, którzy odpracowują godziny nakazane przez sąd za zaległe podatki itp. Też się cieszą, że mogą tę karę tak odpracować. Dużo jest osób starszych, na emeryturze, które mówią, że teraz mają czas i jeszcze siłę, by pomóc innym. U nas każdy znajdzie miejsce, bo jest dużo roboty. Ostatnio zadzwonił do mnie facet, który robi nam regularny przelew i jeszcze namówił firmę, w której pracuje, żeby nas wsparła, i mówi: „Lusia, to ja się odważę teraz i wyślę ci zdjęcie, zobacz, czy nie kojarzysz tego człowieka”. Szuka go, to jego brat.</p>
<p>Co dalej z Sercem? Zostaniecie na tym podwórku, gdzie ci tną opony?</p>
<p>Zostaniemy. Wkrótce otwieramy tu lokal specjalistów, przychodnię zdrowia psychicznego dla osób w kryzysie bezdomności. Nad nią są dwa piętra starego hostelu robotniczego, który wyremontujemy. Będzie tam dziesięć pokoi – samodzielnych, z toaletą i kuchnią, w których zrobimy hostel kryzysowy. Będziemy mogli zaoferować doradztwo zawodowe, szkolenia. Rozmawiam teraz z Microsoftem, by szkolili testerki, to nie jest trudne, a jak nasze podopieczne będą miały w CV staż w takiej firmie, to będzie im łatwiej wyruszyć na rynek pracy. Ja wiem, że pokutuje cały czas przekonanie, że ci ludzie sobie taki wybrali los, ale zapewniam, że nikt nie chce żyć na ulicy.</p>
<p>Ludzie bez domów</p>
<p>Mówisz, że jesteś twarda i się nie wzruszasz, ale ty też czasami pękasz. Widziałam twój wpis o chłopaku, który umarł na ulicy.</p>
<p>To są najgorsze chwile. Myślisz, że to twoja wina, że mimo starań ci nie wychodzi. Mimo że wszyscy dookoła mówią, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś, to czujesz, że mogłaś więcej. Ten chłopak, który umarł, przeżył ostatnio tragedię, jego dziewczyna trafiła do więzienia i tam poroniła, wrócił do picia i znikł nam z radaru.</p>
<p>Pękam też, gdy widzę, jak starsza pani przychodzi do Serca i prosi o następną miskę ryżu. I gdy spotykam kobietę po przemocy i wiem, że jest duże prawdopodobieństwo, że w kolejce po jedzenie stoi z nią sprawca gwałtu, ale ona ci tego nie powie. Stwardniałam, bo już kilka lat stykam się z horrorem życia tych ludzi. Bo to jest piekło. Oni żyją w piekle. A ty wracasz do domu, robisz sobie herbatę i zdajesz sobie sprawę: cholera, a ja żyję w niebie.</p>
<i>Generated by <a href="https://t.me/WPWB_bot">@WPWB_bot</a> on Telegram</i>
</div>
</body>
</html>